Uciekamy z Bogoty.
Dwa dni w ośmiomilionowym mieście, niezależnie od tego, jak bardzo przyjaznym, jest dla nas zupełnie wystarczające. Ogólne wrażenia; czujemy się bezpiecznie, ludzie są przesymaptyczni, pomocni, a miasto stosunkowo łatwo jest ‚opanować’.
W międzyczasie dowiadujemy się, że bus do Santa Marta na karaibskim wybrzerzu jedzie 17h, a nie 7h, tak jak podano w przewodniku.
Szybkie sprawdzenie ‚tanich’, kolumbijskich linii lotniczych szybko i skutecznie gasi naszą naszą nadzieję na ‚może uda nam się dostać tani bilet’…Nie uda się.
Jedziemy autobusem.
Z rana pakowanie, dość wesołe łapanie Colectivo na dworzec (dosłownie, trzeba go z ł a p a ć) moja (zawsze niestrudzona) próba negocjowania ceny biletu – tym razem nieudana – i siedzimy w poczekalni Terminal de transporte w Bogocie (70 000 peso za osobę)
A autobus? Jesteśmy pozytywnie zaskoczeni. Wygodnie, czysto i klimatyzowanie (troszkę za bradzo) do tego stopnia, że kilkunastogodzinna przeprawa nie była wcale tak ciężka jak się tego spodziewaliśmy (po doświadczeniach w Indyjskich busach, tudzież chińskich hard – seat’ach…).
Udaje nam się dotrzeć do maleńkiej, wtulonej w zatokę Tagangi.
Pozdrowienia znad Morza Karaibskiego! 🙂
Nat