Przedwiośnie. Bieszczady.


Przedwiośnie? Przecież jest lato słońce, plaża. Po co w sierpniu czytać o przedwiośniu i to jeszcze na jakimś zadupiu na wschód od cywilizacji? Podam trzy powody: klimat, zupełny brak turystów, pustki na szlakach i budząca się po zimie, przyroda…. Zresztą Nat opisała to zdecydowanie ciekawiej.

Przedwiośnie. Bieszczady.

Ranek. Stawiam stopy na drewnianych deskach, na oścież otwieram okno. Głęboki

wdech. Przestrzeń. Na oszronionej łące przechadzają się kozy, wzrokiem mogę zaczepić

daleko, daleko. Nowy dzień. Nic nie muszę.

Miałam, chciałam, planowałam napisać o dalekich podróżach. O Ekwadorze,

Kolumbii, Indiach albo Chinach. Albo chociaż o Izraelu, gdzie byłam całkiem niedawno,

tylko pięć miesięcy temu. Na tydzień, bo trudno na więcej już teraz, przy dwójce kocich

dzieci. Innym razem. Tym razem piszę o Bieszczadach. Doświadczenie najświeższe,

raptem sprzed tygodnia. Barwy, smaki i emocje wciąż żyją, gdy zamknę oczy.

Bieszczady. Przedwiośnie.

DSC_0610

Dopiero teraz, tyle lat po szkolnych lekturach, jestem w stanie sobie to wyobrazić. P r z e d

w i o ś n i e. Zapach gleby i stopionego śniegu. Wezbrane rzeki i ostatnie płaty bieli,

oszronione trawy na połoninach. Pierwsze kwiaty w uśpionym lesie. Realność ciepła, które

zaczyna dawać słońce.

Budzę się i stawiam stopy na drewnianej podłodze. W drewnianym domu z

panoramicznym oknem, który sami sobie wybudowali. Ludzie z którymi mieszkamy, jemy,

pijemy wino, oglądamy zdjęcia. Przyjaźń i gruba nić (lina?) porozumienia od pierwszego,

drugiego słowa. Proste życie. Idea ‚simple life’ jeszcze nigdy nie była tak bliska i realna.

Śniadanie przy wielkim drewnianym stole, jajka z żółtkiem w kolorze szczęścia i świeży

twaróg. R o z m a w i a m y. Wielu przyjezdnych jest z dużych miast. Spakowali manatki,

spieniężyli mieszkania i biznesy, wybrali Bieszczady. Hodują kury, kozy, zajmują się

agroturystyką. Wieczorami spotykają się przy ogniskach, zimą umawiają się na biegówki.

W letnie wieczory robią seanse filmowe w jednym z ogrodów. Na rzutniku, pod gołym,

czarnym niebem. Też tak bym wybrała. Chcę tak wybrać.

DSC_0796_1

DSC_0764_1

A w górach nie ma nikogo. Wszyscy czekają żeby szturmować szlaki latem,

tłumnie. Bo w kupie lepiej? My jesteśmy sami. Przez trzy dni. Cisza i przestrzeń tak

oszałamiająca że strach się odezwać, żeby magia nie pierzchła. Z góry rzeczy zmieniają

kształt i perspektywę, myśli się prostują, potrzeby krystalizują.

W drodze z połoniny napotkamy samotnego wędrowca. Podrzucamy go

samochodem do Ustrzyk, bo nic przecież nie jeździ. Bo przecież jest poza sezonem.

Sklep, jeden jedyny, też już zamknięty. Nie ma nic. Rozmawiamy. Pan jeździ w Bieszczady

od dziesięciu lat, kilka razy w roku. Widać prawdziwą miłość do tych terenów.

„Znacie Krywe i Tworylne” – pyta. Nie znamy. Może jednak w c a l e nie znam Bieszczad.

Co ja znam? Każdą połoninę i każdy fragment czerwonego szlaku beskidzkiego, który dwa

razy przeszłam z plecakiem i namiotem. Ale czy to wszystko, czy ja naprawdę znam te

tereny? Nie znamy. I tak, bardzo chcę to wszystko odkryć. Pada zwrot „dzikie pola

Bieszczadzkie” i już wiem, że musimy tam dotrzeć.

DSC_0837_1

DSC_0626

DSC_0874_1

Ciężka jest historia tych terenów. Partyzantka i masowe wysiedlenia, tragedia ludzi,

którzy z dnia na dzień zmuszeni byli spakować się na wozy i ruszyć w obce, w nieznane.

W lasach i na polach można znaleźć zapomniane cmentarze, resztki zabudowy i zdziczałe

jabłonki w miejscach, gdzie kiedyś były sady, a teraz panoszy się las. W Bieszczadach,

paradoksalnie to o łąki trzeba dbać, żeby nie zarosły ich lasy! Zawsze znałam tylko

odwrotny problem. Tutaj, to las pożera inne ekosystemy. Jak dżungla.

I przez tą bieszczadzką dżunglę idziemy. Na nowo odkryć Krywe i Tworylne, dwie

zapomniane po wysiedleniu wsie położone w zakolach Sanu. Miejsce magiczne, którego

płytkie wody upodobały sobie liczne zwierzęta.

Droga prowadzi przez pola i lasy, wzdłuż wezbranego po zimie Sanu. Bardzo stara,

używana już tylko sporadyczne przez leśników droga do wsi. Niebo jest granatowe. I

słońce, bynajmniej już nie zimowe. Docieramy do Tworylnego. Przed nami rozciąga się

widok na ogromną, otoczoną lasami dolinę, to tu była kiedyś wieś. Ze stajnią dworską,

której kikuty wciąż sterczą z wysokich traw, z ruinami dzwonnicy, z gigantycznymi lipami,

którymi kiedyś obsadzono wjazd do miejscowości. Siedzimy w ciszy i kontemplujemy.

Zapomniane, przedziwne miejsce. To tu, na Tworylne, przychodzą teraz niedźwiedzie i

wilki pić. To tu brodzą całe stada żubrów. Tu właśnie, kręcony był film, o magicznej,

bieszczadzkiej przyrodzie – „Wilcze Góry”. Europejska natura odradza się z prochów.

Przemierzamy gigantyczne zalewiska bobrów, mijamy obgryzione konary drzew.

Grubych drzew! Jestem zafascynowana tym wielkim gryzoniem, który z taką precyzją

dostosowuje sobie środowisko do własnych potrzeb. Innego wieczora staliśmy nad bobrzą

tamą, bez ruchu, milcząc ponad godzinę. Czekając, a nuż się pojawi. Niestety, bobra nie

było dane mi zobaczyć…

Idziemy. Po drodze zbieram świeże liście czosnku niedźwiedziego. Do teraz

pamiętam ten smak, i… moje zdziwienie. Doskonałe połączenie szczypioru i czosnku.

Zbieram i niosę w dłoni, będą na później, do kiełbasek.

DSC_0886_1

Głód motywuje nas do zatrzymania. Na małej polance rozpalamy błyskawiczne

ognisko. Ognisko – ekspres, najlepsze ognisko w moim życiu. Bez zbędnych komentarzy i

bez planowania. Po prostu, zatrzymujemy się i rozpalamy o g n i s k o. W dziurze wyrytej

przez dzika. Kilka suchych gałązek zajmuje się błyskawicznie, nabijamy kiełbaski na patyki

ze świeżych pędów i już. Już jest. Pyszny obiad. Kroimy turystycznym nożem świeżutki

chleb z makiem, kiełbaskę zawijamy w liść niedźwiedziego czosnku. Siedzimy na trawie.

Mrużę oczy i wystawiam twarz do późnego już słońca.

Godzinę przed zachodem zmierzchem docieramy do pozostałości wsi Krywe. Z

czasów dawnej świetności, nad pagórkowatym terenem górują ruiny cerkwi. Stoję w ciszy i

patrzę. Na krzyż wiszący na ścianie, na światło padające do środka przez okrągły otwór,

na ogromne konary drzew obejmujące cerkiewkę. Wyobrażam sobie, jak nadgryziona

zębem czasu budowla była kiedyś pełna ludzi, pełna życia. Ktoś postawił znicz przy

zarośniętym grobie. Kto? Po co? Jaka historia się tu działa?…

I znów chcę tam wrócić. Tym razem w maju, gdy zieleń zdominuje wszystko inne.

Zielone piekło Bieszczad, mawiają.

DSC_0850_1

DSC_0899-EFFECTS

DSC_0665

DSC_0637

Podziel się !

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *